sobota, 9 lipca 2016

Dublerka Alicji czyli Nikola w Krainie Czarów

Alicja zachorowała. A może po prostu wyjechała na wakacje. Tak czy inaczej w jej roli w opowieści zastąpiła ją inna dziewczynka. Nie wierzycie? Spójrzcie:

Alicja w Krainie Czarów
(Alice nel paese delle meraviglie)
tł. Pamela Lange
red. Krzysztof Wiśniewski
il. Magic Press
Wydawnictwo Olesiejuk, Ożarów Mazowiecki 2015
ISBN 978-83-274-3455-5


Jak nietrudno się domyślić książka jest adaptacją opowieści o Alicji. W rzeczywistości to jednak tylko mylne pierwsze wrażenie, w środku znajdziemy bowiem coś tak odległego od oryginalnego tekstu, że, moim zdaniem, należałoby uznać to za inną historię. Krótka (34 strony) opowieść, składająca się z kilkudziesięciu (41) zdań opowiada o dziewczynce o imieniu Alicja, która nudząc się lekturą książki bez obrazków i dialogów zauważa przebiegającego obok Białego Królika zerkającego na kieszonkowy zegarek. Historia wydaje się znajoma, prawda? Potem jednak zaczyna się z nią dziać coś przedziwnego, jakby ktoś przeczytał tylko początek oryginalnej książki o Alicji, a potem pamiętając z jakiegoś filmu czy adaptacji kilka postaci i miejsc akcji próbował z niej sklecić jakąś opowieść.

Zatem czytamy:



























Alicja rozmawia z drzwiami (czyżby wpływy animacji Disneya, gdzie Alicja rozmawia z klamką u drzwi?) i dzięki ich niezwykłym właściwościom (mowa ludzka) stwierdza, że znalazła się w Krainie Czarów (ciekawe, wydaje się bardziej, że to właściwość baśniowa).

Potem wypiła napój z buteleczki, zmniejszyła się i przeszła przez drzwiczki do ogrodu, gdzie spotkała Białego Królika, który zaprosił ją do swego domu. Tam zobaczyła buteleczkę (co ciekawe - na ilustracji oprócz butelki widnieje także szkatułka (!) z ciastkami, o której w tekście nie ma ani słowa), z której się napiła i dzięki temu zaczęła rosnąć (a poprzednio zmalała, hmm). Wpadła w rozpacz i wypłakała kałuże łez. 

Następnie po kolejnym łyku znowu się zmniejszyła (bardzo ciekawe) i wraz z Białym Królikiem poszła do ogrodu, gdzie poznała różne postaci (ilustracja prezentuje tu żółwia, pingwina, orła w napoleońskim mundurze i jakieś zwierzę, którego nie umiem jednoznacznie zaklasyfikować).

Potem dziewczyna prosi Pana Gąsienicę o pomoc w odzyskaniu swego rozmiaru i uzyskuje radę dotycząca grzyba. Po czym

























poznaje Szalonego Kapelusznika, Marcowego Zająca i Susła. I wtedy



























nie wiadomo skąd na podwieczorku pojawiają się niedźwiadek i borsuk (?).


A potem Alicja uderza Królową Kier (która nie wygląda na Kier, ponieważ ma na ubiorze symbole wszystkich kolorów kart) piłką krokietową.


























Zostaje skazana i prowadzona jest na szafot (!), gdy się budzi.


Powstaje pytanie: po co tytułować książkę "Alicja w Krainie Czarów", skoro to nie jest ani tekst oryginalny, ani adaptacja, tylko dziwaczna impresja na temat, a w zasadzie inna opowieść. Nie lubię adaptacji "Alicji...", ale rozumiem, że takowe istnieją i wszystko jest w porządku, dopóki przedstawiają (skrócone i okrojone, ale jednak) przygody Alicji. Dlaczego autor powyższego tomu - ach, prawda, książka nie ma autora, co mnie specjalnie nie dziwi -  nie tylko nie podpisał się pod tekstem, ale pożyczył sobie tytuł książki o innej treści, stylu i znaczeniu? Czy książka nie mogłaby nosić tytuł "Nikola [Julia, Pamela, Sandra] w Krainie Czarów"? Mogłaby, ale nie nosi. Zgadnijcie dlaczego. Mam w tej kwestii pewne przypuszczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz