wtorek, 26 kwietnia 2011

Tańcząca wyobraźnia

Doniosły mi wróbelki, że w Szkocji, w Glasgow dokładnie, w kwietniu i maju można oglądać balet, którego libretto oparto na obu częściach przygód Alicji. Plakat, a w zasadzie poster, przedstawia się następująco:


























Akcja zaczyna się, gdy Lewis Carroll (a dokładniej: Charles Dodgson) przymierza się do zrobienia Alicji zdjęcia, a ona, znudzona pozowaniem w fotelu, zauważa Białego Królika wskakującego do obiektywu i wskakuje za nim. Potem następują wypadki znane z książki. Baletmistrze tańczą fantastycznie, rewelacyjne kostiumy oraz scenografia dzięki której Alicja rzeczywiście wygląda, jakby się zmniejszała i zwiększała. Pięknie i z pomysłem. Dla zainteresowanych, program (po angielsku) znajdziecie tutaj

Ogromnie żałuję, że nie mogę tego zobaczyć na własne ciekawskie oczy. Pozostaje mi tylko cieszenie się opowieściami wspomnianych wróbelków oraz oglądanie trailera:


czwartek, 14 kwietnia 2011

Komp-lecik

S-komp-letowałam następną parę czyli obie część przygód Alicji wydane przez jednego wydawcę w podobnej stylistyce. Pierwsza część przed Państwem:

Lewis Carroll
Przygody Alicji w Krainie Czarów
Wydawnictwo Jasieńczyk, Wrocław 1994,
przełożył i wstępem opatrzył Maciej Słomczyński,
ilustracje John Tenniel
ISBN 83-86084-02-2
nakład 5000 + 350 egz.
A tutaj druga część podróży Alicji:

 Lewis Carroll
O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra
Wydawnictwo Jasieńczyk, Wrocław 1994,
ISBN 83-86084-03-0
przełożył i wstępem opatrzył Maciej Słomczyński,
ilustracje John Tenniel
nakład 5000 + 350 egz.

Autorem obu okładek jest Roman Kowalik. Nie wiem dlaczego wielu ilustratorów robi z Alicji blondynkę? Widzieliście kiedyś prawdziwą Alicję czyli Alice Liddell na zdjęciu? Oto ona:

Czy wygląda na blondynkę? Raczej na oryginalną brunetkę o trudnym charakterze :-)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Alicja bez głowy

Dlaczego Alicja bez głowy? Bo bezmyślnie zrobiona. Wersja alternatywna mogłaby brzmieć: Alicja z pustą głową. 
Co mnie tak zeźliło? Pewien film i jego pochodne. Zacznijmy jednak od początku, to zawsze nieco ułatwia komunikację :-)

Nie jest tajemnicą, że Tim Burton to artysta nieprzeciętny. Zawsze podziwiałam jego wyobraźnię, rozmach i odwagę w eksperymentowaniu. Nakręcił kilka filmów, które lubię ogromnie: Edward Nożycoręki, Jeździec bez głowy, Duża ryba, Charlie i fabryka czekolady oraz Gnijąca panna młoda (która podobała mi się straszliwie). W zeszłym roku porwał się na Alicję w Krainie Czarów. Z niecierpliwością oczekiwałam na efekt, wiadomo "Alicję" uwielbiam, a Burtona bardzo cenię. No i się doczekałam... Brrr... To nawet nie było rozczarowanie, to była... bezsilność. Nic nie zrozumiał z "Alicji", nic. Ostatnio zastanawiam się nawet czy ją w ogóle przeczytał, ech. Film widziałam w kinie, w 3D, co w moim przypadku było wyczynem heroicznym (na 3D mam chorobę morską, poważnie). Wszyscy wyszli zadowoleni oprócz mnie. Byłam w szoku a w głowie kołatała mi się jedna tylko myśl: Co on zrobił z ALICJĄ?!?

Niedawno nabywając coś w pewnej księgarni zauważyłam, że mają promocję i dokupiłam sobie film na DVD:

Alicja w Krainie Czarów (Alice in Wonderland)
 reż. Tim Burton 
 scenariusz w oparciu o powieści Lewisa Carrolla Linda Woolverton
Walt Disney Pictures, 2010, 104 min.


Szczerze mówiąc nie wiem, czy go jeszcze kiedyś ponownie obejrzę, ale jak kolekcja, to kolekcja. Wczoraj widziałam dodatki specjalne, w tym wypowiedzi aktorów, i jestem rozczarowana Johnnym Deppem. Jego najbardziej inteligentna wypowiedź brzmiała: "Gram Szalonego Kapelusznika. Jaki on jest? Szalony". Co za głębia, no no. Żałowałam za to, że nie było więcej sarkastycznych wypowiedzi Heleny Bonham Carter :-)
Co mam do zarzucenia Timowi Burtonowi? Nie mam mu za złe, że zrobił jakby "ciąg dalszy". Nie mam mu za złe dopisania niektórych scen (wiktoriański początek filmu - świetny). Mam pretensje o to, że zgubił klimat, absurd i inteligencję oryginału oraz jego wdzięk i filozofię, zwłaszcza świetne rozmowy Alicji z Kapelusznikiem i Marcowym Zającem, wyciął rozważania Alicji podczas spadania, kadryla z homarami, sceny z Księżną itd. Mam za złe zrobienie z Alicji miksu Opowieści z Narnii, Nie kończącej się historii, Władcy Pierścieni i Batmana, czyli przerobienia absurdu na fantastyko-sensację! Mam za złe hollywoodzką papkę komercyjną, w którą się zamienia film. Nie wiem, czy  reżyser przeczytał obie książki, ponieważ film jest bezsensowną mieszanką postaci z pierwszej i drugiej książki o Alicji, a szczytem jest nazwa postaci Czerwona Królowa (czyli niby postać z drugiej części, królowej szachowej) podczas gdy wizualnie oraz charakterologicznie jest to Królowa Kier czyli postać z pierwszej części (królowa karciana). Grrrrr... Poza tym - czy głównym bohaterem "Alicji" jest Kapelusznik? A wszędzie: na plakatach, reklamach itd. widnieje Johnny Depp.
Na plus zaliczę reżyserowi wątek inicjacji Alicji w sensie wchodzenia w etap dorosłości i decydowania o sobie oraz stronę wizualną filmu.

Myślałam, że nic mnie już tak nie rozzłości, ale byłam naiwna :-) Niedawno nabyłam sobie komiks, oparty na filmie (! co za bzdura!). Oto on:

Przeboje Ekranu 2 / 2010 Alicja w Krainie Czarów
1642-512X
Egmont Polska

Adaptacja scenariusza: Alessandro Ferrari
Layout, czyszczenie i tusz: Massimiliano Narciso
Kolory: Marieke Ferrari
Nadzór kolorów: Stefano Attardi
Skład i łamanie: Kawaii Creative Studio, Absink
Współpraca: Gioia Gabrielli, Marta De Cunto, Paola Beretta, Elisa Checchi, Deborah Barnes


Najpierw jest komiks oparty na fabule filmu, potem kilka stron "od kuchni". Na początek prezentują, jak to wybierali odpowiedniego rysownika do komiksu. Wybierali spośród 3:

Anna Merli


Giovanni Rigano


Max Narciso

Wybrano ostatniego, czyli autora ilustracji, które wcale nie przypadły mi do gustu. Duże wrażenie zrobiły na mnie za to ilustracje pozostałej dwójki artystów. Prace Anny Merli są oniryczne, nieco impresyjne, świetnie wpisują się w poetykę snu, natomiast ilustarcje Giovanniego Rigano cechują się rzadkim połączeniem klimatu wiktoriańskiego ze współczesnym szaleństwem. O wybranych pracach Maxa Narciso mogę powiedzieć tylko, że są niedbałe i jakby nieprofesjonalne.
Takie również wrażenie wywarł na mnie komiks: niedbałe, niewyraźne ilustracje, kobiety i Alicja mają męskie rysy twarzy (!), czasem trudno odróżnić jedną postać od drugiej, np. matka Alicji, jej siostra i niedoszła teściowa wyglądają, jak dla mnie, identycznie. Powiedzcie mi, proszę, jakim kryterium kierował się decydent? Pewnie, jak znam życie, w grę wchodzą jakieś zakulisowe rzeczy. Smutno, smutno, coraz smutniej...

Musiałam sobie dzisiaj pomarudzić. Dla odprężenia obejrzę sobie świetne ilustracje Mervyna Peake'a :-)

środa, 6 kwietnia 2011

Angielska flegma czy angielski absurdalny humor?

Dziś o dwóch ciekawych brytyjskich wydaniach. Oba nabyłam sobie niedawno podczas szwędobylskiego podróżowania po krańcach Europy. Taka "kolekcjonerka na krańcach kontynentu". Pierwszy, nieco dziecinny egzemplarz, bardzo proszę:

Lewis Carroll
Alice’s Adventures in Wonderland
Walker Books, Walker Illustrated Classics, London 2009,
ISBN 978-1-4063-1623-0
ilustracje: Helen Oxenbury, kolorowe i czarno-białe

Na pierwszy już rzut oka widać, że inne ilustracje. Autorka ilustracji na pierwszej stronie książki opowiada, jak się to stało, że ilustracje powstały. Otóż jej mama, wielka fanka Lewisa Carrolla, czytała jej w dzieciństwie jego książki do snu. Autorka zainspirowana lekturą, w poszanowaniu (podobno) ilustracji Johna Tenniela, postanowiła stworzyć własne, bardziej współczesne. A oto efekt jej zamierzeń:

Alicja przy stoliku z kluczem;

a tak poradzono sobie edycyjnie z kwestią ogonopowieści, jak dla mnie - nienajgorzej;
a tutaj mamy szaloną herbatkę:

Najbardziej uwiodły mnie cienie na twarzy Marcowego Zająca, reszta niezaspecjalna. Kapelusznik wygląda na ciapowatego gamonia, Alicja jest za mała i na różnych ilustracjach prezentuje mimikę 3-latki. Poza tym ta jej kusa koszulinka wyglądająca jak koszulka do spania... Czepię się jeszcze pierwszej ilustracji, której nie zaprezentowałam, gdzie Alicja siedzi z siostrą. Siostra wygląda na dużo starszą, w rzeczywistości dziewczynki dzieliły tylko 3 lata. A teraz pochwała: bardzo podoba mi się spis treści:



♦           ♣         ♥          ♠

 Drugi egzemplarz, zdecydowanie bardziej dorosły i dystyngowany, wygląda jak widać niżej:

Lewis Carroll
Alice’s Adventures in Wonderland
Sterling Publishing Co. Inc., New York 2005,
ISBN 978-1-4027-2502-9
ilustracje: Scott McKowen, czarno-białe

Wydanie zawiera na końcu 15 pytań autorstwa dra Arthura Pobera, wieloletniego nauczyciela i dyrektora szkoły dla dzieci uzdolnionych. Pisze on m.in. „Questions don’t have to provide answers. Questions can springboard into new thoughts, ideas, and interpetations of our favorite books.” 
Natomiast autorem ilustracji jest pan Scott McKowen. Na końcu książki jest notka, w której czytamy, że Ilustrator wraz z żoną Christiną Poddubiuk prowadzą Punch & Judy Inc., przedsiębiorstwo specjalizujące się w projektowaniu i ilustracjach dla teatrów i przedstawień artystycznych. Ich prace pociągają za sobą poszukiwania wizualnych aspektów historycznych postaci i otoczenia. Christina jest kostiumologiem i dekoratorką w teatrze i dzieli się wskazówkami dotyczącymi ubrań z epoki w ilustracjach. Ilustracje powstały na scratchboardzie – specjalnej tablicy ze specyficznie przygotowaną powierzchnią za pomocą twardej, białej kredy. Na to kładzie się cienką warstwę czarnego tuszu, po czym następuje wydrapywanie linii za pomocą ostrego noża, tak by uwidocznić białe przetarcia. Na końcu rysunek jest skanowany i cyfrowo kolorowany (tłumaczenie własne). A oto efekt, jaki otrzymuje autor:

Alicja, jak widać na załączonym obrazku;


Kapelusznik, oczywiście;


no i ogonopowieść - ogon taki sobie, ale jeszcze zastosowano ciekawy zabieg: rysunkotekst - mysz ma ogonek z tekstu.

I na koniec jeszcze Królowa Kier:



Ilustracje niesłychanie mi się podobały. Świetny klimat XIX-towieczny a jednoczesne nowoczesna technika. Zwłaszcza postać Kapelusznika uważam za bardzo udaną: ten wieloznaczny uśmieszek, z jednej strony gentleman w każdym calu (i bardzo angielski), z drugiej - spiętrzenie kapeluszy. Taki rodzaj włoskiego strajku - wytworność i zasady angielskie doprowadzone do absurdu. Świetna okładka - Alicja wpadająca w sam środek gabinetu osobliwości. Bardzo twórcze i dające do myślenia. Polecam gorąco.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

"Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze, ten młody zdusi Centaury"

W tytule gruchnęłam wersami wieszcza Adama, a opowiastka będzie, dla kontrastu, bardzo lekka. Moje przepastne zbiory alicjowe wzbogaciły się bowiem niedawno o dwa egzemplarze dla najmłodszych czytelników (a raczej słuchaczy). Pierwszy egzemplarz jest polskojęzyczny:

Alicja w krainie czarów
opracowanie: Dorota Skwark,
ilustracje: Dorina Maciejewska,
Wydawnictwo „Jedność”, Kielce 2010,
ISBN 978-83-7660-172-4

Na plus policzyć należy zaznaczenie autorki i ilustratorki oraz brak nadużyć typu nazwisko Carrolla na okładce. Bajeczka bardzo uproszczona. Ponadto autorka dodała sobie jakieś drobne elementy, których nie było w oryginale (co już mi się nie podoba), np. jakieś ślimaki. Ponadto nie wiadomo, po co Alicja zmienia swój rozmiar i co to ma wspólnego z kluczem leżącym na stole, który w tej opowieści nie ma żadnego znaczenia.

Druga przedstawicielka jest Anglosaską, a nawet Amerykanką:

Disney Alice in Wonderland. The Magical Story,
Parragon, 2010,
ISBN 978-1-4075-8455-3
printed in China

Książeczka wydana pod "patronatem" Disneya. Okładka "wycięta", obrazek widoczny za Alicją to pierwsza kartka. Wspominałam onegdaj, że nie lubię disneyowskiej estetyki. Dziś dodam jeszcze, że niedbalstwa też nie lubię. W książce brak informacji o autorze tekstu, tłumaczu i ilustratorze. Tekst bardzo skrócony, zupełnie bezsensownie, dzięki czemu wiadomo, że Alicja rozmawia z klamką, ale nie wiemy po co, potem pływa w butelce, z  której coś wcześniej wypiła i inne takie. Spotyka również bliźniaków Tweedledee i Tweedledum, choć to postaci z drugiej części przygód Alicji.
Nie ukrywam, że jestem fanką oryginalnego tekstu "Alicji" (lub tłumaczeń, ale całości). Nie mam nic jednak przeciwko skrótom czy uproszczeniom dla dzieci, pod warunkiem, że mają jakiś sens. Ponadto dodać należy, że sam autor miał pomysł, jak to rozwiązać, ale o tym innym razem.

A o co chodziło z tą Hydrą za młodu? Jak się dziecko nauczy obcować za młodu z dziwactwami wydawniczymi to później poradzi sobie nawet z absurdami edycyjnymi :-)